Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oficerowie złożyli ukłon i oddalili się. Jednocześnie Piotr wskazał wgłąb zatoki.
— Patrzcie! — zawołał.
Światełko, pełgające na maszcie Konia morskiego, jęło się chybotać i zagasło. Po paru minutach poszło za niem i jedno ze świateł, połyskujących na środkowym pokładzie. Jeszcze parę minut — i okręt zniknął zupełnie w łonie czarnej nocy.
Dziadek zlekka pociągnął nosem.
— W ciemności człek staje się niedorajdą — bąknął. — Boję się, żem zatracił węch wskutek nadmiernego zażywania Rip-Rapu. Dobrze, dobrze! Może to zdarzenie będzie nauczką dla takich łepaków, jak kapitan Flint... A teraz muszę poprosić waćpanów, byście nie wałęsali się tu i tam. Mamy jeszcze bezmała godzinę do odpływu, ale ostrożność winna być naszem hasłem.






256