Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziwny, głuchy trzask, jak rozbite skorupy od jajek. Runęli bez przytomności na pokład.
Skoczyłem ku burcie, ale Piotr mnie powstrzymał.
Neen, neen, — sprzeciwił się. — Najpierw wezmę na siebie jaki taki przyociewek, Robercie, a potem wszucimy tych drabów do mosza.
To mówiąc, ściągnął z roślejszego korsarza proste odzienie, jakie obaj mieli na sobie; przemagając mimowolne uczucie odrazy, poszedłem i ja, chcąc nie chcąc, za jego przykładem.
— Tak lepiej; ja — oświadczył Piotr z zadowoleniem. — Trochę zaciasne, ale ja nie lubię być goły, Bob. Neen!
Podniósł się, zapinając na sobie pas zabitego człowieka.
— Będzie słychać plusk wody — przestrzegłem go, gdy podnosił jednego z umrzyków.
— E, nikt nie usłyszy! — odpowiedział i przełożywszy zwłoki poza burtę, opuścił je nogami wdół; plusk istotnie był mniejszy, niż się spodziewałem. Drugie zwłoki wyrzuciliśmy w podobny sposób, a Piotr pochwycił jedną z wielu lin, które zwisały bezładnie po bokach Konia morskiego.
— A teraz ruszajmy w drogę, Bob! — rzekł do mnie.
Prawie jednocześnie rzuciliśmy się w wodę i jęliśmy płynąć pospołu w stronę Jakóba. Odrazu poznałem, że odpływ jął się zmieniać, gdyż wart wody niósł nas z szybkością o wiele znaczniejszą, niżbyśmy zdołali osiągnąć własnym wysiłkiem, aczkolwiek Piotr, pomimo wstrętu do morza, był świetnym pływakiem dzięki doświadczeniu nabytemu w puszczach pogranicza.
— Przypływ zabierze z sobą obu zabitych, — wykrztusiłem, starając się, ile mi siły pozwalały, dotrzymać kroku Holendrowi.
Na pokładzie Jakóba rozległ się znów przenikliwy głos gwizdka.
Ja — rzekł Piotr. — Już podnoszą kotwicę. Spieszmy się, Bob!

171