Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

U wnijścia na pokład zatrzymaliśmy się, by rozpatrzeć się w położeniu — i całe szczęście, żeśmy tak uczynili. Od strony Króla Jakóba ozwało się osiem uderzeń dzwonka, a tuż koło nas samych czyjś głos mruknął obelżywie przekleństwo.
— Pewno sobie wyobrazisz, jakiego to oni mają djabelnego kapitana — odpowiedział drugi głos.
— Założę się, że tam przez noc całą czuwały wszystkie wachty — rzekł pierwszy.
Rozległ się przeraźliwy gwizd, a zaraz potem doszedł całkiem wyraźnie do naszych uszu głos Saundersa, nakazujący czatownikom, by weszli na bocianie gniazda.
— Oni już odjeżdżają, Jenny — odrzekł drugi mężczyzna. — Za godzinę pozbędziemy się tych draniów.
— Szczęśliwej podróży, niechta sobie jadą! — oświadczył Jenny, plując do ścieku.
Zobaczyłem ich teraz; stali oparci o drabinkę, wiodącą ze sztymbortu na rufę i wpatrywali się w potężny kadłub Króla Jakóba. Piotr też dostrzegł ich swemi drobnemi ślepkami i wpił się palcami w moje ciało, dając mi znać, żebym pozostał na miejscu; następnie prześliznął się koło mnie na pokład i za chwilę jego cielsko ledwie że majaczyło w mroku.
— Jestem...., jeżeli potrafję odgadnąć, po kiego licha kazano nam tu stać i wytrzeszczać ślepia! — zrzędził drugi z mówiących.
— Już niedaleko do ranka — odparł Jenny. — Cobyś powiedział, gdybyśmy tak kropnęli kusztyczek rumu, kamracie?
Odwrócił się połową ciała i spostrzegł Piotra — ni to jakowąś ogromną białą bryłę — skradającego się ku niemu... Korsarz mimowolnie otworzył usta do krzyku, aż mu zabłysły zęby.
— Nie dbam, czy... — zaczął mówić drugi marynarz.
W tej chwili Holender jednym susem znalazł się przy nich, wyrzucając w górę oba ramiona. Jenny‘emu okrzyk zamarł na ustach, przechodząc w gardłowy charkot. Piotr pochwycił obu za grdyki; przez chwilę ważył ich w powietrzu, a potem grzmotnął wzajem głowami, iż wydały

170