Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Chwała Bogu, panie Bob, a więc pozwalają paniczowi chodzić, gdzie mu się żywnie podoba? Musi tam pan chyba być w wielkich łaskach. Czy już zrobili panicza oficerem?
Miałem mu już coś odpowiedzieć, gdy z wyniosłej rufy spadło na nas chmurne spojrzenie Flinta.
— Bodajem skisł! — ozwał się z przekąsem. — Toć to bękart Murraya! nikt inny! Cóż ty na to, Billy?
Nad burtą ukazała się zwierzęca twarz Bonesa.
— To jeniec! — zadrwił Bones. — A hula sobie na swobodzie, widzisz, Flincie? Murray jeździł aż do Nowego Jorku, ażeby go porwać, a teraz, do..., pozwala mu jechać na ląd!
Chodźno tu na okręt, kochasiu! — zawołał na mnie Flint.
— Jedziemy na ląd — odpowiedziałem, — i mamy się czego śpieszyć.
Flint popatrzył na nas wilkiem.
— Dobrze, przyjdziesz tu jeszcze niedługo. A kiedy dostanę cię swe ręce, to cię nauczę mores! Na Jakóbie zawiele jest polityki i faworyzowania! Nazywajże go sobie ciotecznym dziadkiem czy wujeczną babką, a ja, Jan Flint, powiem mu, że jest .....
Darby, cały zadyszany, przypędził na rafę i stanął obok niego.
— Ach, czy pozwolisz mi pojechać z panem Bobem, kapitanie? — zawołał. — Nie odmawiaj mi! Doprawdy, nie widziałem się z nim już przez całe trzy miesiące.
— Nie pozwolę — warknął Flint, odwracając się do nas plecami. — Czy już ci się sprzykrzył ten okręt, Darby? Czy nie jesteś naszem szczęściem? Czyż mam cię puścić i zniweczyć to szczeęście, pozwalając ci na włóczęgę z bękartem Murraya?
— Prawdę mówiąc, jest on prawym synem mego starego pana, u którego ja służyłem w Nowym Jorku, drogi kapitanie, a okazywał mi zawsze tyle dobroci, że byłem do niego bardzo przywiązany, naprawdę, naprawdę, byłem bardzo przywiązany! Pozatem mam ogromną ochotę wyjść na brzeg po tylu tygodniach i miesiącach, któreśmy...

142