Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czemu waszmość wydajesz rozkazy Silverowi, a nie Bonesowi? — zagadnąłem ciekawie, gdy kulawiec już się oddalił.
Dziadek opuścił lunetę, uśmiechając się życzliwie.
— Cieszę się, że jesteś spostrzegawczy — zauważył. — Czemu wyróżniam Silvera w wydawaniu rozkazów? No! powody są całkiem jasne. Przedewszystkiem, jest on obdarzony takiem usposobieniem, które zdolne jest mu zapewnić spełnienie wszelkich zamierzeń; lecz zapewnie równie ważną dla mnie pobudką jest jednoczesna okoliczność, iż w mym interesie leży siać ziarno niezgody na Koniu morskim. Przyszłość zawiera mnóstwo możliwości. Któż wie, jak błahe czynniki mogą wpłynąć na wyroki losu?
— Straszna to musi być hałastra, co przebywa na Koniu morskim!
— A jakże! — przystał mój dziadek. — W korsarstwie, jak i w polityce i handlu, mój Robercie, ten górą kto podżega przeciw sobie dwa zwaśnione stronnictwa. Jestem, można powiedzieć sam jeden przeciwko kilku setkom zuchwałych, drapieżnych i niesfornych drabów. Wszyscy pospołu, w jedności, przyparliby mnie do muru i zdusili jak pchłę. Rozdwojeni, i trzymani w tem rozdwojeniu, stają się narzędziami, z których każde domaga mi spełniać moje pragnienia.
— A cóż, gdybym im wyjawił owe sposoby, jakie waszmości do nich stosujesz? — zadrwiłem.
— Nie uwierzyliby aści; sprzeciwiłaby się temu ich niezgodność co do kwestji, wysuniętej przez ciebie.
Niebywała pomysłowość i przebiegłość tego bezlitosnego łotra, który był mi krewnym, zaczęła we mnie budzić wielki dlań podziw. Jakiś ślad tego uwydatnił się snadź na inem obliczu, bo jemu oczy zajaśniały, a jedna jego dłoń spoczęła mi nieznacznie na rękawie surduta.
— Dojdziemy jeszcze do porozumienia, Robercie. Nie taki to czarny djabeł, jak go malują. Lecz moim zamiarem jest wprowadzić cię odrazu w samą istotę mych zamysłów, gdyż tym sposobem będę mógł najsnadniej wyłuszczyć ci powody, dla których potrzebna mi jest twoja

89