Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Holmes dobył rewolweru i ja na widok tej dzikiej postaci chwyciłem broń do ręki. Karzeł owinięty był w długi płaszcz, czy też kołdrę ciemnej barwy, tak, że nie widać było postaci, tylko samą twarz. Ale cóż za twarz! Malowało się w niej zwierzęce okrucieństwo. Oczki świeciły złowrogo, mięsiste wargi wykrzywiały się groźnie. Potwór zgrzytał zębami i wydawał jakieś dźwięki nieludzkie.
— Jeśli tylko rękę podniesie, dawaj ognia — rzekł Holmes z najzimniejszą krwią.
Dzieliła już nas tylko jedna długość; na szczęście noc była jasna, więc dostrzegliśmy, że karzeł wydobywa z pod płaszcza drewienko krótkie, zaokrąglone i do góry je podnosi.
W tejże chwili obydwa nasze rewolwery dały ognia. Potwór zachwiał się, zatrzepotał rękoma i z rykiem dzikiego zwierzęcia wpadł do rzeki.
Fale rozstąpiły się, zakotłowało się w wodzie i nurty popłynęły dalej spokojnie, unosząc swą zdobycz.
W chwili tej człowiek o drewnianej nodze rzucił się do steru i zwrócił szalupę na północ; my, uniesieni prądem, musnęliśmy zaledwie o jej brzegi i pomknęliśmy dalej. Kilka sekund wystarczyło nam jednak dla zmienienia także kierunku, lecz „Aurora“ przez ten czas dobiła już do brzegu.
Było to miejsce bagniste i odosobnione. Szalupa przodem swym wryła się w błoto, tylna jej część pozostała na wodzie. Sherwick wyskoczył na brzeg, ale drewniana noga ugrzęzła w trzęsawisku; napróżno szamotał się, próbował ją wyciągnąć, im większe czynił wysiłki, tem noga zanurzała się głębiej. Gdy nasz statek przybił do brzegu, rzuciliśmy mu linę, obwiązał się nią wpół i w ten sposób wciągnęliśmy go na nasz pokład.
Obaj Smithowie, syn i ojciec, siedzieli na przedzie szalupy ze zwieszonemi głowami, przygnębieni wielce.
Kazaliśmy im przesiąść na nasz statek. Uczynili to bez oporu, pomogli nawet wydobyć z błota „Aurorę,“ którą mieliśmy holować.
Na pomoście stała szkatułka żelazna, wyrobiona na spo-