Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Leci, jak szalona — mówił — nie wiem, czy ją dogoniemy.
— Trzeba, trzeba koniecznie! — wołał Holmes zgrzytając zębami.
Rozpoczął się pościg. Kotły „Aurory“ chrapały, machina świszczała, statek prół fale; my pędziliśmy za nim trop w trop.
— Węgla! węgla! — wołał Sherlock. — Niech kocieł pęka, byleśmy ich dopędzili!
— Przestrzeń się zmniejsza — oświadczył Jones, który nie spuszczał z oka „Aurory.“
— Za parę minut zrównamy się — krzyczał Holmes.
Ale nieszczęście mieć chciało, że w chwili tej właśnie zastąpił nam drogę holownik, ciągnący trzy łodzie. Musieliśmy zboczyć, aby uniknąć spotkania; przez ten czas „Aurora“ zyskała ze dwieście metrów, lecz nie straciliśmy jej z oczu; po mglistym półmroku nastąpiła noc jasna, wyiskrzona. Nasze kotły robiły, co mogły, uciekająca szalupa zarysowywała się coraz wyraźniej. Jones skierował ku niej światło latarni i mogliśmy dojrzeć ludzi, znajdujących się na pokładzie. Jakiś człowiek siedział pochylony nad ciemnym przedmiotem; obok niego leżał czarny tłomok, a może pies newfoundlandzki. Przy kotle stał Smith nawpół rozebrany i węglami ogień podsycał.
W Greenwich dzieliło nas od „Aurory“ nie więcej, niż trzysta metrów, w Blackwell dwieście pięćdziesiąt zaledwie; z każdą chwilą zmniejszała się przestrzeń między nami, wreszcie zbliżyliśmy się na cztery długości.
Obydwa statki pędziły lotem strzały. Jones wołał na „Aurorę,“ aby się zatrzymała, lecz w odpowiedzi człowiek stojący na przedzie zasypał go gradem obelg. Wydawał się rosły i tęgi, dopiero gdym mu się baczniej przyjrzał, dostrzegłem, że ma jedną nogę drewnianą.
Na jego krzyki czarny tłomok, leżący na ziemi, poruszył się i ujrzałem cień malutkiego człowieka, najmniejszego, jakiego widziałem w swojem życiu; głowę miał stosunkowo ogromną, porosłą włosem bujnym i kędzierzawym.