Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnę nigdy pańskiej konferencyi „O przyczynach i skutkach i o dedukcyi“ z powodu kradzieży klejnotów w Bishofsgate. Należy przyznać, że wprowadziłeś nas pan na trop właściwy, ale i to prawda, że traf posłużył panu lepiej od zręczności i sprytu.
— Traf niema w tem nic wspólnego; zawdzięczam szczęśliwy rezultat jedynie logiczności swoich wniosków. A były one niesłychanie proste i łatwe do wysnucia — oświadczył Holmes ostro.
— W tej sprawie nie będziesz miał pan pola do wykazania swoich talentów. Zbrodnia jest wprawdzie straszna, lecz nie można wyprowadzać z niej teoryj zawiłych... To już moje szczęście, żem się znalazł właśnie w Norwood. Byłem w cyrkule policyjnym, gdy zawezwano pomocy. Jak się panu zdaje: z czego ten człowiek umarł? — spytał policyant obcesowo.
— Przecież nie mam tu pola do wniosków — odciął Holmes.
— No, no, bez obrazy. Przyznaję, że nieraz pan zgadnie. Czy to prawda, co mi mówiono: drzwi były jakoby zamknięte od środka, klejnoty, wartości dwunastu milionów, znikły bez śladu? A okno?
— Było zamknięte, lecz stał przy niem taburet.
— Jeżeli było zamknięte, to taburet nic nie znaczy, wszak to oczywiste. Zresztą ten człowiek umarł może nagłą i naturalną śmiercią. Tak, ale brakuje klejnotów.
— Wie pan, przychodzi mi myśl genialna — zawołał policyant. — Bartłomiej Sholto został tknięty paraliżem, a brat jego wyniósł skrzynię. Co pan powiada na takie przypuszczenie?
— Powiadam to tylko, że zmarły po śmierci musiał chyba ożyć, zamknąć drzwi na klucz, usiąść znowu i umrzeć powtórnie.
— Hm! prawda. Ten wniosek szwankuje. Bądźmi logiczni. Wiadomo, że bracia mieli ze sobą sprzeczkę. Po tej sprzeczce Bartłomiej umarł, a klejnoty znikły. Otóż, od chwili