Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu złożyliśmy trupa Achmeta i okrywszy go płaszczem, wróciliśmy do skarbu.
Leżał on na miejscu, gdzie wypadł z rąk wiernego sługi. Była to sama szkatułka, którą macie teraz przed oczyma. Kluczyk uwiązany był na jedwabnym sznurku do rzeźbionego misternie ucha. Otworzyliśmy szkatułkę i w świetle latarni przed oczyma naszemi zabłysły cudne kamienie, takie, o jakich opowiadają bajki.
Był to widok istotnie czarodziejski. Nasyciwszy się nim, wyjęliśmy wszystkie klejnoty ze szkatułki i przeliczyliśmy je starannie.
Było sto czterdzieści trzy brylanty najpiękniejszej wody, między innemi „Wielki Mogoł,“ jeden z dwóch największych brylantów na świecie; dalej ośmdziesiąt siedm szmaragdów, sto sześćdziesiąt rubinów, dwieście dziesięć szafirów, sześćdziesiąt agatów, mnóstwo turkusów i innych kamieni, których nawet nazwy podówczas nie znałem. Wreszcie naliczyliśmy trzysta pięknych pereł, z tych dwanaście było oprawnych w złotą koronę.
Muszę tu dodać, że owego klejnotu brakło, gdym przed kilku dniami odzyskał szkatułkę.
Po przeliczeniu naszych bogactw, włożyliśmy je znowu do szkatułki i powrócili do Mahometa Singh, aby mu je pokazać. Następnie związaliśmy się wszyscy straszną przysięgą wierności zobopólnej.
Postanowiliśmy ukryć nasz skarb w miejscu bezpiecznem i czekać aż kraj się uspokoi, wówczas mieliśmy przystąpić do podziału.
Taka cierpliwość była konieczną, gdyby bowiem znaleziono przy nas klejnoty, obudziłoby to podejrzenia.
Po długiej naradzie powróciliśmy na podwórze, gdzie były pogrzebane zwłoki naszej ofiary i ukryliśmy nasz skarb w najlepiej zachowanej części muru.
Zapamiętaliśmy dobrze to miejsce; nazajutrz skreśliłem cztery plany, a na każdym wypisałem: „Znamię czterech,“