Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ XIII.
Skarb.

Jonatan Small przerwał sobie na chwilę i ręką, okutą w kajdanki, sięgnął po szklankę.
Patrzałem na niego ze wstrętem. Pomijając już jego współudział w tej zbrodni, oburzającą była obojętność, z jaką o niej opowiadał.
Na twarzach Sherlocka Holmes i Jonesa obok ciekaweści malowało się także obrzydzenie. Small musiał to spostrzedz.
— Źle postąpiłem, przyznaję — ciągnął dalej — ale chciałbym też wiedzieć, ilu ludzi na mojem miejscu, mając do wyboru: zdobycie skarbu lub utratę życia, wybrałoby to ostatnie. Zresztą z chwilą, gdy Achmet przekroczył progi fortecy, chodziło o moją skórę lub o jego. Gdyby był umknął, cała sprawa wyszłaby na jaw, stawionoby mnie przed sąd wojenny i zostałbym z pewnością rozstrzelany.
— Mów dalej — rzekł Holmes ostro.
— Otóż Mahomet Singh pozostał przy bramie na straży, ja zaś z Abdullahem i Akbarem odciągnęliśmy zwłoki do miejsca upatrzonego już z góry przez Sikhów. Było to puste podwórze, do którego wiódł kręty korytarz. Dokoła mury zapadały w gruzy, a pośrodku było wklęśnięcie, jakby grób naturalny.