Strona:Antychryst.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cy go otoczyli, cisnąc się jeden przez drugiego, a Fedoska świecę trzymał.
Obraz był staroświecki. Oblicze jego ciemne, nieomal czarne; tylko wielkie smutne, jak gdyby nieco podpuchnięte od łez oczy patrzały jak żywe. Carewicz od dzieciństwa lubił i czcił ten obraz Matki Boskiej, pocieszycielki wszystkich żałosnych.
Piotr zdjął srebną, zdobną drogiemi kamieniami sukienkę Bogarodzicy, odśrubował nowe miedziane śrubki, któremi przymocowana była z odwrotnej strony obrazu lipowa deseczka. W pośrodku jej znajdowała się druga mniejsza deseczka, poruszająca się swobodnie na sprężynie przy najlżejszym naciśnięciu. Odjąwszy obie deseczki pokazał car obecnym dwie małe dziurki, przebite w drzewie obrazu naprzeciw oczu Bogarodzicy. Gąbki nasycone wodą kładziono przed temi dziurkami i woda sączyła się z oczu, tworząc krople podobne do łez.
Aby dokładniej rzecz okazać, Piotr zrobił odpowiednie doświadczenie i zmoczył gąbki w wodzie, włożył je w jamki przed dziurkami, nacisnął deseczkę — i łzy z oczu pociekły na obrazie.
— Oto źródło łez cudownych, rzekł Piotr.
Twarz jego była spokojna, jak gdyby objaśniał jakąś osobliwość przyrody w swojej kunst-kamerze.
— Tak, dużo było cudów fałszywych — powtórzył Fedoska z lekkiem uśmiechem.