Przejdź do zawartości

Strona:Antychryst.djvu/465

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cha? A no — rozgniewam go, zobaczę, co wtedy zrobi... No, i pokazało się! Ledwo nie zabił! Zupełnie jak ojciec. Ze strachu to dusza ze mnie wyszła... No, ale to już na całe życie nauka, pamiętać będę i kochać będę, ot jak...!
Aleksy, jakby po raz pierwszy widział te oczy, płonące groźnym, żarnym ogniem, te półotwarte, spalone żądzą usta; czuł, że drżące jej ciało otacza go jakby wężowym splotem. »Oto, czem ona jest« — myślał w nieprzytomnym szale rozkoszy.
— A ty myślałeś, że pieścić nie potrafię? — jakby odgadując jego uczucia, zaśmiała się cichym śmiechem, który poruszył mu wszystką krew w żyłach. — Tylko ukój, uspokój nie serce głupie, zrób o co prosić cię będę, bym wiedziała, że mię kochasz, tak jak ja ciebie — na życie i śmierć!... O, jedyny mój, życie moje, kochanie moje! Zrobisz to? Zrobisz?...
— Wszystko zrobię! Bogiem się świadczę, że nie ma na świecie tego, czegobym dla ciebie nie zrobił. Na śmierć pójdę — powiedz tylko słowo.
Ledwo dosłyszalnym, już nie szeptem, ale westchnieniem, westchnęła:
— Wróć do ojca!...
I znowu, jak przed chwilą, serce zamarło mu w trwodze. Wydało mu się, że ta drobna, czuła rączka przemienia się w żelazną pięść ojca. »Łże« przemknęło mu w głowie, jak błyskawica. »Niechaj łże, byle kochała« odpowiedział z rezygnacyą.