Przejdź do zawartości

Strona:Antychryst.djvu/462

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chem niesłychanej chyżości koła ognistego rydwanu. Wycie huraganu rozległo się straszliwym jękiem tuż, tuż nad jego uchem i z jęku tego wydobył się po chwili przeraźliwy, piekielny śmiech.
Aleksy wzdrygnął się jakby w opamiętaniu się po śnie głębokim i w tejże chwili poczuł, że ciało jej zwisło mu na rękach bez ruchu, martwe. Otworzył dłoń, którą ciągle jeszcze trzymał ją za włosy. Ciało upadło na ziemię z głuchym, nieżywym łoskotem.
Chwycił go strach tak zwierzęcy, że włosy stanęły mu na głowie. Rzucił sztylet precz od siebie, wybiegł do drugiego pokoju, ujął świecznik z zapalonemi świecami, wrócił do sypialni i zobaczył ją leżącą na ziemi, bezwładną, bladą, z okrwawionymi włosami i zamkniętemi oczyma. Chciał biegnąć gdzieś, krzyczeć, wołać ratunku. Ale wydało mu się, że ona jeszcze dysze. Padł na kolana, nachylił się nad nią, podniósł ostrożnie z ziemi i położył na łóżku.
Później biegać zaczął po pokoju, nie wiedząc, czego się chwycić: dawał jej do wąchania spirytus, to znowu szukał pióra, przypominając, że łaskotaniem gęsiego pióra trzeźwi się zemdlonych, to znowu wodą moczył jej skronie. I znowu pochylał się nad nią, łkając, okrywał pocałunkami jej ręce, nogi, suknie, wołał ją po imieniu, bił głową o krawędź łoża, rwał sobie włosy z głowy.
— Zabiłem, zabiłem, zabiłem, przeklęty!...
Modlić się począł.