Strona:Antychryst.djvu/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szę i użyję wszelkich środków, by z tobą jako zdrajcą i ojca swego krzywdzicielem postąpić, w czem dopomoże mi Bóg, w obronie słusznej sprawy. Nadto pamiętaj, że nie wykonywałem nad tobą przemocy; a gdybym chciał, któżby mej woli mógł się oprzeć. Co chcę, stanie się.

Piotr«.


Przeczytawszy list, carewicz spojrzał znowu na Rumiancewa. Ten złożył mu pokłon i chciał się zbliżyć do niego. Carewicz pobladł, wzdrygnął się, cofnął się do ściany i zawołał:
— Piotrze Andrejewiczu — rozkaż mu, by się nie zbliżał!... Inaczej pójdę stąd... pójdę natychmiast... Ot i hrabia też mówi, by się nie zbliżał...
Na znak Tołstoja Rumiancew znowu zatrzymał się w miejscu, z wyrazem zdumienia na swej ładnej, niezbyt rozumnej twarzy.
Weinhart podał krzesło. Tołstoj przysunął je do carewicza, usiadł z rewerencyą na samym koniuszku, pochylił się, spojrzał mu prosto w oczy prostodusznem, wzbudzającem ufność spojrzeniem i zaczął mówić tak, jak gdyby nic nadzwyczajnego się nie zdarzyło i jak gdyby zeszli się wszyscy dla przyjemnej pogawędki.
Był to ten sam wytworny i wspaniały pan, radca tajny i kawaler, Piotr Andrejewicz Tołstoj: czarne, jedwabiste brwi, miękki jedwabisty wzrok, miły jedwabisty uśmiech, ujmujący jedwabisty głos — a w tem wszystkiem, żądło.