Strona:Antychryst.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W senacie wszyscy na wyścigi starali się usłużyć carewiczowi, jakby potajemnie chcieli mu wyrazić swe współczucie, do którego przyznać się lękali. Menszyków dał mu na drogę tysiąc dukatów, panowie senatorowie naznaczyli od siebie drugi tysiąc i otworzyli mu kredyt w Rydze na pięć tysięcy w złocie i dwa tysiące drobnemi pieniądzmi. Nikt o to nie pytał, wszyscy jakby zmówili się milczeć o tem, na co carewiczowi może się przydać tak dużo pieniędzy.
Po posiedzeniu książę Wasili Dołgorukij odprowadził go na bok.
— Jedziesz do ojca?
— Nie inaczej, książę.
Dołgorukij obejrzał się ostrożnie, przybliżył swoje grube stare wargi do samego ucha Aleksego i szepnął:
— A czy nie lepiej tak za wrota myk? Ni duchu, ni słychu. Choćby obuchem wal w puste miejsce.
I pomilczawszy, dodał zawsze na ucho szeptem:
— Twardy jest car. Gdyby nie carowa, co go łagodzi, pierwszybym zemknął do Szczecina choćby.
Uścisnął rękę carewicza i łzy zakręciły się w chytrych, lecz dobrych oczach starca.
— Jeśli w czem pomódz mogę, to radbym choćby życie za ciebie dać.
— Och tak. Nie opuszczaj mię książę — przemówił Aleksy bezmyślnie tylko z przyzwyczajenia.
Wieczorem dowiedział się, że najwierniejszy ze sług carskich, książę Jakób Dołgorukij posyłał mu