Strona:Antychryst.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I odwróciwszy się, dał znak trefnisiom, którzy znów poczęli swoje błazeństwa. Książę Menszykow pijany puścił się w pląsy z innymi dygnitarzami.
Carewicz wciąż jeszcze mówił, wykrzykiwał przerywanym głosem, ale ojciec nie zwracał na niego uwagi, przytupywał i podgwizdywał skaczącym.
I twarz jego przybrała wyraz gruby, żołnierski. Była to twarz tego, który pisał: »Tak dobrze potraktowaliśmy nieprzyjaciela, że i dzieci małych niewiele pozostało.«
Zadyszany od tańca Menszykow, zatrzymał się nagle przed carewiczem, ujął się pod boki i z uśmiechem zuchwałym, w którym odbił się uśmiech cara, począł wykrzykiwać:
— Ej carewicz! — przyczem wymawiał »carewicz« wedle swego zwyczaju tak, że brzmiało »psarewicz«. — Ej carewicz, cóż się tak nadąłeś? Dalej z nami, potańcuj.
Alosza zbladł, schwycił za rękojeść szpady, ale opamiętał się wraz, nie patrząc nań, rzucił przez zęby:
— Gałgan!...
— Co? coś powiedział szczenię?
Carewicz obejrzał się, popatrzył mu prosto w oczy i głośno rzekł:
— Mówię gałgan. Wzrok gałgana gorszy obelgi.
W tejże chwili mignęła przed Aloszą wykrzywiona konwulsyjnie twarz ojca. Uderzył syna