Strona:Antychryst.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pokąd rozkazem bożym nie będę powołany z doczesnego do wiecznego żywota. A wedle wieku mego zda mi się, żem śmierci bliski, ponieważ i ojciec mój w tychże latach żywot swój ukończył.
Ocknąwszy się, jakby ze snu błogiego, spostrzegł carewicz, że noc dawno już zapadła. Białe wieżyce soborów stały się powietrznie niebieskiemi, podobniejszemi jeszcze do olbrzymich kwiatów lilii rajskiej. Złote głowy cerkwi mętnie srebrzyły się pod czarno sinem, ugwieżdżonem niebem. Droga mleczna słabo migała. I w tchnieniu górnej świeżości, spokojnem i równem jak oddech śpiącego, zstępowało na ziemię przeczucie wiecznego snu — cisza nieskończoności.
I z ciszą tą zlewały się brzęczące zwolna słowa O. Iwana:
— By pozwolono mi odejść w pokoju do zakonu świętego, pożyć, tam w milczeniu, pokąd nie zostanę powołany z doczesnego do wiecznego żywota...
Długo jeszcze mówił, zamilkł, znów mówił; odchodził, powracał, zapraszał carewicza na wieczerzę. Ale ten nic nie widział, nic nie słyszał. Znów przymknął oczy, pogrążył się w zapomnieniu w tej ciemnej dziedzinie pomiędzy snem i jawą, gdzie przemieszkują cienie rzeczy przeszłych. Znów snuły się przed nim wspomnienia — widzenia, obraz za obrazem, jak łańcuch długi, ogniwo za ogniwem; a nad tem wszystkiem pano-