Strona:Antychryst.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to samo. Chce mu się śmiać i płakać — takie wesołe okrzyki ludu i grzmot armat, i dźwięk dzwonów, i złote głowy soborów, i niebo niebieskie, i wiatr swobodny, i słońce jasne. W głowie mu się kręci, szybko dyszy — i leci, leci — prosto do nieba, do słońca.
A z okna karocy wysuwa się głowa babki. I miłą i śmieszną zda się Aloszy jej twarzyczka zmarszczona, drobna, starusieńka. Babka macha ręką i krzyczy i prosi, omal nie płacze.
— Pietienka, Pietienka! synku, zmęczysz Aloszę.
I znów niańki układają go w puchowej pościółce pod ciepłą kołderką, haftowaną złotem, podbitą sobolami. Pieszczą go, kołyszą, łechczą pod piętami, żeby mu się lepiej spało, i okrywają i otulają, ażeby wietrzyk skąd nie powiał, strzegą carskie dzieciątko jak źrenicę oka, a chowają jak krasną dzieweczkę za odwiecznemi zasłonami i firankami. Kiedy idzie do kościoła, ze wszystkich stron niosą ekrany sukienne, ażeby nikt nie mógł widzieć carewicza, dopóki urzędownie nie będzie okazany ludowi wedle starego obyczaju; a gdy raz ukazany zostanie, to z dalekich stron ludzie zjeżdżać się będą umyślnie, aby patrzeć nań, jak na dziwo jakieś.
W nizkich komnatach niewieścich duszno. Drzwi, okiennice, okna obite starannie wojłokiem, aby znikąd nie wiało. Na podłodze także wojłok gwoli ciepła, a także chodu cichego. Piece napalone do gorącości. Pachnie kadzidłami, trawami won-