Strona:Antychryst.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szu. Wzrostem wszystkich przewyższa, tak, że z daleka jest widoczny. Alosza wie, że to jego ojciec. Ale twarz jego tak młoda, prawie dziecinna, że Aloszy wydaje się nie ojcem, ale starszym bratem, miłym towarzyszem igraszek dziecinnych, takimż małym chłopcem, jak on sam. Duszno w starej karocy wśród puchowych poduszek i pulchnych jak poduszki nianiek. Chciałby się wyrwać na swobodę, na słońce, do tego wesołego, kędzierzawego, bystrookiego chłopca.
Ojciec ujrzał syna. Uśmiechnęli się do siebie i serce Aloszy uderzyło radością. Car zbliża się do drzwiczek karocy, otwiera je, przemocą prawie bierze syna z rąk babki, z pośród lękliwie wykrzykujących nianiek, czule, delikatnie jak matka ściska go, całuje; potem wysoko podniósłszy, pokazuje wojsku, narodowi; sadza go sobie na ramieniu i niesie nad szeregami żołnierzy. Najprzód zbliska, potem coraz dalej i dalej ponad morzem głów rozlega się wesoły, gromowy, tysiącogłosy okrzyk:
— Wiwat! Wiwat! Wiwat! — niech żyje car z carewiczem.
Alosza czuje, że wszyscy patrzą na niego i kochają go. I wesoło mu i straszno. Trzyma się mocno szyi ojcowskiej, przyciska się do ojca; ten go niesie ostrożnie, ostrożnie; — nie bójcie się: nie upuści. Zdaje się dziecku, że wszystkie poruszenia ojca, to własne jego ruchy, cała siła ojca jego własną siłą, że on i ojciec stanowią jedno i