Strona:Antychryst.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

od młodych. Za to, po skończeniu tańca, upadli na krzesła na pół żywi od zmęczenia, kaszląc, jęcząc i stękając. Nie zdążyli odpocząć, gdy car rozpoczął trudniejszy jeszcze, »łańcuchowy« taniec. Trzydzieści par, związanych chustkami, postępowało za muzykantem — małym garbuskiem, który na czele podskakiwał ze skrzypcami w ręku.
Tak obeszli naprzód obie sale pawilonu. Potem, przez galeryę, wstąpili do głównej, budowli i po całym domu, z pokoju do pokoju, ze schodów na schody, sunął orszak taneczny z krzykiem, piskiem, świstem i śmiechem. Garbusek, skrzypiąc na swych skrzypcach i podskakując zawzięcie, wykrzywiał się tak pociesznie, jakby go bies opętał. Za nim, w pierwszej parze, postępował car. Za carem pozostali goście, tak, iż wydać się mogło, jakby wiódł ich wszystkich, niby powiązanych niewolników, a jego samego, cara-olbrzyma, wiódł bies maleńki.
Powracający do pawilonu tancerze, ujrzeli nagle w galeryi biegnących naprzeciwko ludzi, którzy machali w powietrzu rękami i krzyczeli z przerażeniem:
— Woda! woda! woda!
Pierwsze pary zatrzymały się, następne w rozpędzie na nie wpadły. Nastał straszny zamęt. Ludzie potrącali się nawzajem, padali, ciągnęli i rwali chustki, któremi byli związani. Mężczyźni klęli, damy piszczały. Łańcuch rozerwał się.