Strona:Antychryst.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciec całkiem przestał z nim mówić, nietylko po holendersku, ale i po rosyjsku.
Zbliżył się do ojca, zdjął kapelusz, nizko się pokłonił i pocałował zrazu połę jego kaftana. (Piotr miał na sobie ciemno-zielony, znoszony mocno mundur pułkownika preobrażeńskiego, z czerwonymi wyłogami i guzikami miedzianymi), następnie twardą, żylastą rękę.
— Dziękuję ci, Alosza — rzekł Piotr. A od tego niespodzianego »Alosza« zadrgało serce Aleksego. — Dziękuję za gościniec, w samą porę się nadarzył. Moje bale dębowe, co tratwami od Kazania płynęły, burza na Ładodze porozrywała. Gdyby nie twój podarek, nowa fregata i do jesieni nie byłaby gotowa. A i drzewo wyborowe, twarde i mocne, jak żelazo.
Carewicz wiedział, że niczem nie można więcej dogodzić ojcu, jak dobrem drzewem na budowę okrętów. W swoim dziedzicznym majątku w porzeckiej włości niżnogorockiego kraju, dawno już skrycie pielęgnował piękny las dębowy, chowając go na wypadek, gdy mu łaska ojcowska szczególnie będzie potrzebna. Dowiedziawszy się w admiralicyi, że niezadługo potrzebne będzie drzewo dębowe, kazał wyrąbać swój las spławił go tratwami na Newę, jak raz na czas i darował ojcu. Była to jedna z tych małych nieśmiałych usług, jakie dawniej często wyświadczał ojcu, a teraz coraz rzadziej i rzadziej. Zresztą nie łudził się: wiedział, że i ta usługa, podobnie jak poprzednie,