Strona:Antychryst.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ko się rozłazi, taje, gnije, zamienia się w brud i błoto pod tchnieniem zgniłego wiatru południowego. Powątpiewanie o wszystkiem, zaprzeczanie wszystkiemu wzmagało się jak woda w Newie grożąca powodzią.
— Dosyć bredni! — zakończył Piotr, wstając. — Kto w Boga nie wierzy, ten albo waryat albo głupiec z natury. Człek baczny stwórcę w stworzeniu rozpozna. A bezbożniki przynoszą wstyd państwu i cierpiani w nim być nie mogą, ponieważ podkopują zasady praw, na których opiera się przysięga, składana władzy.
— Źródłem bezprawia — wtrącił Fedoska — pono raczej obłudna żarliwość aniżeli bezbożność, albowiem ateiści zalecają, aby lud o Bogu nauczać, bo w przeciwnym razie, mówią, naród o władzy...
Teraz już wstrząsł się dom cały pod okropnym naporem burzy. Ale tak wszyscy do tego przywykli, że nie zwracali wcale uwagi. Oblicze cara było spokojne i widok jego wszystkich uspakajał.
Ktoś powiedział, że kierunek wiatru się zmienił, są przeto widoki na rychły spadek wody.
— Widzicie — mówił Piotr poweselawszy. — Próżne trwogi. Nie bój się: barometr nie oszuka.
Przeszedł do sąsiedniej komnaty i wziął udział w tańcach.
Kiedy car bywał wesół, pociągał i zarażał wszystkich swoją wesołością. Tańcując podskakiwał, przytupywał, wybijał hołupca z takiem ożywie-