Strona:Antychryst.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż czynić bracie! Na niebo nie uskoczysz, w ziemię się nie zakopiesz.
— Oj! oj! bieda. Boki bolą, a leżeć nie pozwolą.
Mons szeptał do ucha Naści tylko co złożony wierszyk

Bez miłości, bez pragnienia
Wszystkie dnie mi są niemiłe.
Wzdychać muszę i z płomienia
Miłosnego czerpię siłe.
Niema w życiu używania,
Kiedy niema w niem kochania.

W tem Naści wydało się, że cała podłoga zadrżała, jak gdyby ziemia się zatrzęsła i że nagie amorki spadają na głowy tańczących. Krzyknęła przestraszona. Wilim Iwanowicz uspokoił ją, objaśniając, że to od wiatru porusza się płótno malowane, na suficie. Znów zadrżały okiennice i tak silnie, że wszyscy ze strachem się obejrzeli; ale muzyka zagrała poloneza i zagłuszyła burzę. Tylko zziębnięci starcy grzejąc się przy piecu, słyszeli jak wicher wył i szeptali między sobą, wzdychali, kiwali głowami; w głosach burzy, jeszcze bardziej złowieszczo brzmiących wśród dźwięków muzyki słyszeli: »Czekaj zła od morza, biedy od wody«.
Piotr prowadził wciąż rozmowę z Fedoską, wypytując go o religie ikonoklastów moskiewskich, cyrulika Tomki i lekarza Mitki.