Strona:Antychryst.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nął po wodzie, kołysząc się i prując po raz pierwszy jej fale, przy odgłosach muzyki, strzałów armatnich i okrzyków ludu.
Wsiedliśmy na szalupy i pojechaliśmy do nowego okrętu. Car był już tam. Przebrawszy się w mundar marynarza z gwiazdą i niebieską wstęgą orderową przez ramię, przyjmował gości. Na pokładzie ochrzczono nowonarodzonego pierwszym kubkiem wina. Car wypowiedział mowę. Oto od dzielne zdania, które sobie przypominam:
— Naród nasz, jak dzieci, które nie wezmą się do abecadła, dopóki nie będą przymuszone, którym nauka zrazu zda się przykrą, a gdy nauczą się, są wdzięczne. To jasno się okazuje ze wszystkich spraw obecnych. Czy nie wszystko uczyniono pod przymusem? A jednak słychać już dziękowanie za wiele rzeczy zrobionych, które już i owoc swój wydały. Kto nie chce skosztować goryczy, ten słodyczy nie dozna...
— Nie karm kołaczami, a nie tłucz po grzbiecie kijami — szepnął tuż koło mnie do ucha swemu sąsiadowi jeden ze starych bojarów.
— Mamy wśród innych oświeconych narodów w Europie — ciągnął dalej car — przykłady, jak również z małych wychodziły początków. Czas i nam wziąć się do swych spraw naprzód małych, a później przyjdą inni, którzy i wielkie sprawy podejmą. Wiem, że sam nie dokonam i nie ujrzę tego, albowiem dni ludzkie nie długie są — jednakowoż zacznę, aby innym po mnie lżej