Strona:Antychryst.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jechać do Ogrodu Letniego na zebranie maskaradowe, gdzie kazano stawić się wszystkim pod »sztrafem surowym«.
Z podwórza dochodziły głosy bawiących się dzieci. Duży, nastroszony czyżyk w klatce nad oknem od czasu do czasu odzywał się żałosnym piskiem. Wahadło wysokiego, stojącego zegara angielskiego, podarowanego niegdyś przez ojca, poruszało się z miarowym tik-tak. Z pokoju górnego piętra dochodziły jednostajne, posępne dźwięki gam, które na starym klawicymbale niemieckim wygrywała żona Aleksieja, księżniczka Zofia Karolina, córka księcia Wolfenbiutelskiego. Carewicz nagle przypomniał sobie, jak wczoraj pijany wymyślał na nią przy Zibandzie i Zachlustce: »Ot, dali mi żonę z przedpiekla. Gdy do niej przyjdę, złości się, gadać ze mną nie chce, koczkodon niemiecki!« — »Oj, źle, pomyślał teraz. Gdy się spiję, plotę Bóg wie co, a potem sam na siebie zły jestem«. I cóż ona winna, że ją dzieckiem prawie wydali za niego? Cóż mu złego uczyniła? Chorowita, opuszczona przez wszystkich swoich w obcym kraju, tak jak i on nieszczęśliwa. A może go kocha, może ona jedyna serce ma dla niego. Wspomniał, jak niedawno pokłócili się. Ona krzyczała: »Ostatni szewc w Niemczech lepiej obchodzi się ze swą żoną, aniżeli ty ze mną«. A on ze złością: »A to wracaj z Panem Bogiem do swych Niemców.« — »Tak, jeślibym nie była...« i nie skończyła, zapłakała, wskazując