Strona:Antychryst.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



IV.

Pomimo jasnego dnia słonecznego, w pokoju panowała zupełna ciemność i świece się paliły. Ani jeden promień słońca nie przenikał przez okna, zabite wojłokami i zawieszone dywanami. W dusznem powietrzu unosił się zapach wody różanej i wonności, kładzionych do pieców dla zapachu. Cały pokój zastawiony był szafami, skrzynkami, pudełkami, pełnemi odzieży, bielizny, futer. W pośrodku wznosiło się łoże carowej pod baldachinem z atłasu różowego z bladym deseniem, w barwach zielonej i złocistej i z gronostajoweni obramowaniem. Wszystko to było wspaniałe, ale stare, wytarte, przez pół zgniłe, tak, że sądziłbyś rozsypie się jak proch mogilny od zetknięcia ze świeżem powietrzem. Przez otwarte drzwi widać było pokój sąsiedni — modlitewnię, całą zalaną blaskiem lamp przed ikonami o złotych i srebrnych ramach, wysadzanych drogimi kamieniami. Przeróżne przedmioty religijne nagromadzone tam były: krzyże, tryptyki, relikwiarze, miód cudowy, woda święcona, olej święty w naczyniach ołowianych, błogosławiony przez patryarchów; świece zapalone od ognia niebieskiego, piasek z Jordanu, mleko przeczystej Bogarodzicy kamień lazurowy — niebiosa, »gdzie stał Chrystus na powietrzu«; obówie św. Pafnucego, ząb Antipia wielkiego, służący za lekarstwo od