Strona:Antychryst.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wali powiązanych starców, pod tem podpis: »Od oręża dyabelskiego padną.«
Za przegródką z desek w sąsiedniej kąmórce wciąż jeszcze wzdychała i płakała baba Alena, modląc się do Króla niebieskiego za cara Pota.r.
Tichon położył księgę i ukląkł przed obrazem.
Ale nie mógł się modlić. Taki smutek go ogarnął, jakiego nigdy jeszcze nie doznawał. Światło dopalającej się lampki po raz ostatni błysło i zgasło. Nastał mrok. A w tym mroku coś pełzało, skradało się, chwytało go za gardło ciepłą, miękką, jakby kosmatą ręką. Tchu mu brakło. Pot zimny oblewał jego ciało. I znów zdawało mu się, że leci na złamanie karku, wpada w czarny mrok, jak w przepaść ziejącą — w paszczę samego Zwierza. Wszystko jedno — pomyślał — i nagle błysnęła mu natrętna myśl: wszystko jedno, jaką drogę wybiorę, kędy się zwrócę: na Wschód, czy na Zachód. I tu i tam, u kresu Zachodu i Wschodu, taż sama myśl, tożsamo uczucie: wnet koniec. Albowiem jako błyskawica powstaje na Wschodzie i widna jest aż do Zachodu, tako będzie przyjście Syna Człowieczego.
I w myśli jego błysnęła jakby ta ostatnia krańce świata łącząca błyskawica. »Przyjdź panie Jezu!« — zawołał.
W tej samej chwili buchnęło w oknie celi straszliwe, białe światło. Trzask ogłuszający rozległ się, jak gdyby niebo pękło i zapadało się. Był