Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzienna nie była jeszcze ukończona i wrzała na pokładach łodzi. Szewcy, krawcy, tkacze, rzemieślnicy innych fachów, małe fabryczki konserw, wyrobów ze szkła i metalu — wszystko to mieściło się w tem pływającem mieście. Liczne rodziny roiły się na pokładach swoich domów ruchomych, zajęte sprawami dziennemi. Mężczyźni pracowali w swoich warsztatach, kobiety przyrządzały strawę i herbatę. Dzieci biegały po pokładzie, wskakiwały do wody, pływając jak ryby, czepiały się sznurów i łańcuchów łodzi i kryp, napełniały całą rzekę wrzawą i śmiechem.
Środkiem rzeki stały lub wolno posuwały się z prądem długie, wąskie, rzęsiście oświetlone łodzie, przybrane kwiatami i latarkami. Niektóre miały nawet elektryczne światło i motory. Były to tak zwane „łodzie kwiatowe“ lub „domy błogości“, posiłkując się zaś nie tak wyszukanemi wyrazami, — pływające restauracje i do tego bardzo drogie.
Malecki kazał zatrzymać się przy jednej z takich łodzi i wszedł na pokład. Służba tu była wyłącznie kobieca. Bardzo ładne, bogato ubrane dziewczyny barwnym rojem rzuciły się do gościa, ogłuszając go swem szczebiotaniem. Każda ciągnęła do swego stolika, coś z ożywieniem opowiadając. Jedna z najbardziej śmiałych posadziła Maleckiego na miękkiej, wygodnej kanapce przy swoim stoliku i, wyjąwszy