Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

morza. Po raz pierwszy jęknął dzwon wtedy, gdy z morza wypłynął potworny smok i zagrażał mieszkańcom. Odpędzono go jednak fajerwerkiem, wynalezionym przez kantończyka. Jęczał, gdy na Kanton napadali piraci, gdy dżuma porywała tysiące ofiar, gdy groził wylew rzeki lub bałwany morskie, a później w różnych okresach wojen i powstań. Dłużej pozostawał Malecki w „świątyni zgrozy“, poświęconej złym duchom z kultu Lao-tze. Przed kilkunastu laty odbywały się tu procesje bonzów w maskach potworów lub ludzi o przerażających ekspresją strachu i cierpienia twarzach. Obecnie pozostały po demonach w znacznym stopniu zniszczone zbiory masek i ubiorów rytualnych.
Chińczyk kustosz, patrjota kantoński, z dumą opowiadał, że te „zabobony północy“ nie utrzymały się tu długo i były raczej widowiskiem teatralnem niż obrządkiem lub ceremonjałem religijnym.
Następny dzień Malecki spędził w chińskiej handlowej dzielnicy, gdzie dopiero mógł ocenić specjalny charakter Kantonu. W wąskich i ciemnych, jak tunele, uliczkach było ciasno i gwarno. Ruchliwy tłum przelewał się z jednej ulicy na drugą z hałasem, śmiechem i okrzykami. Bogate Chinki ledwie posuwały się na swoich „złotych liljach“, jak poetycznie nazywają swoje pokaleczone przez modę nogi. Mę-