Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spojrzał na mnie uważnie i w milczeniu podniósł ramiona.

Nazajutrz opuszczałem Tek-Delf i żegnałem uprzejmego monsieur Teophila Glacier.
Gdy już mój samochód stał przed domem „cantonier‘a“, powiedziałem:
— Są na kuli ziemskiej miejsca zbrodni, stałej wojny, ciągłej rewolucji, są miejsca wyklęte i błogosławione; co do Tek-Delf a, myślę, że jest ono miejscem nieszczęśliwej miłości...
— Skąd się pan o tem dowiedział? — spytał, blednąc nagle i opuszczając oczy.
— Wywnioskowałem to z opowiadań pana, panie Glacier! — odrzekłem, zdziwiony wzruszeniem mego znajomego.
— Aha!.. z opowiadań moich! — mruknął już spokojnym głosem. — Być może... być może... Au revoir! Bon voyage!..
Jechałem milcząc i miałem takie wrażenie, że pan Glacier nie wszystko mi o Tek-Delfie opowiedział i że coś, co go samego najbardziej obchodziło i bolało, ukrył przedemną.
Zresztą, byłem przecież tylko przygodnym znajomym, z którym, z pewnością, nigdy już w swojem życiu się nie spotka...



MYŚLI O AFRYCE PÓŁNOCNEJ.

Ubiegłej jesieni odbyłem podróż po północnej Afryce. Ponieważ nie stawiałem sobie określonego terminu dla tej podróży, więc mogłem w pewnych