Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiercąc w muszlach dziurki i nawlekając je na cienką żyłę, wyrwaną z nogi zabitej żyrafy. Jednak pracę doprowadził do końca i przed zachodem słońca schował w fałdach przerzuconej przez ramię skóry piękny naszyjnik dla Tek.
Powracał do domu szybko, niosąc na sobie skórę żyrafy i spory kawał mięsa, a w sercu ciepłe uczucie radości i pragnienie ujrzenia uszczęśliwionej, kochanej twarzy Tek.
Gdy Nagga zbliżył się do lasu, nagle się zatrzymał w głębokim zdumieniu. Zrzucił swoją noszę na ziemię i nisko pochylił się nad błotnistą ścieżka leśną. Tak! Nagga nie mylił się. Ktoś nieznany przeszedł tą ścieżką i wycisnął na niej wyraźny ślad. Nie było to odbicie stopy Tek, chociaż ślad był też drobny i lekki. Wietrząc tuż nad powierzchnią ziemi, Nagga odróżnił ten nieznany ślad od śladu żony, rozpoznał nawet, że był to ślad mężczyzny. Nagga ukrył w krzakach swoją noszę, namacał głównię toporka za pasem i włożywszy do procy kamień, zaczął czołgać się, jak wąż, ku domowi, nie porzucając przejmującego go trwogą śladu. Wreszcie dotarł do skraju lasu i wychylił z krzaków głowę.
To, co ujrzał, zmusiło go do zerwania się i pędzenia ile tchu starczyło ku szałasowi. Od pierwszego rzutu oka zobaczył Tek. Siedziała około niewielkiej sadzawki i, jak to najwięcej lubiła, przyglądała się sobie w powierzchni wody, wyciągając nad nią ręce i potrząsając niemi. Tuż przy niej stał nieznajomy mężczyzna. Był małego wzrostu, cienki i ruchliwy.
Gdy Nagga wypadł z krzaków, groźny, i, wy-