Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odnalazł woreczek z talizmanem, ścisnął go i szepnął:
— Kniakiatrja... Golondina!
Znowu stanął w pozycji i po chwili znowu był zmuszony skoczyć na bok, gdyż napad był nieuchwytnie szybki i pełen rozpędu nieobliczalnego.
— Trzeba skończyć! — pomyślał Manole i znowu powtórzył:
— Kniakiatrja... Golondina!
Teraz przeciwnicy stali przeciwko siebie.
Matador, z purpurową kapą w lewem ręku i z połyskującą szpadą, wymierzoną w grzbiet zwierza — w prawem. Zdawało się, że ostra klinga zawisła, wbita w powietrze, tak była nieruchoma, już dążąca w znane tylko espadom miejsce, gdzie się łatwo zanurzała, dochodząc do serca.
Famoso stał zaczajony, czujny, z wywalonym czarnym ozorem, z rozwścieczonemi oczami, w purpurowym płaszczu własnej krwi, spływającej mu po bokach.
Mierzyli się wzrokiem, czekając na najmniejszy ruch. Tak trwali przez kilka długich chwil. Nagle byk skoczył naprzód. Manole uczuł, jak szpada drgnęła mu w ręku, ostry ból w dłoni zmusił go do puszczenia rękojeści, lecz w tej chwili wszystko znikło mu przed oczami. Zapadła noc, gdyż rogi byka dosięgły go.
Już był nieprzytomny, gdy podrzucony w powietrze spadł na arenę, a byk, nie widząc już wymachujących płaszczami kapadorów, nadział go jeszcze raz na rogi i znowu wyrzucił wysoko w powietrze, jak ogromny, ciężki, skrwawiony łachman.
Gdy espada pozostał na piasku nieruchomy