Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piasczysty ocean pustyni, kopalnie żelaza, fosforytów, miedzi; plantacje wina, oliwek, tytoniu, fig, granatów; racjonalne fermy francuskie, włoskie i hiszpańskie; cudne stadniny koni arabskich i syryjskich; dziwaczne stada strusi; fantastyczne roboty hydrauliczne, a obok trwające już od wieków sztuczne baseny i kanały podziemne, doprowadzające z Atlasu wodę do Marrakeszu i Figuigu; bogate oazy palm daktylowych i pierwotne role arabskich wieśniaków, używających drewnianych pługów, pozostałych od czasów Chrystusa.
Trudno byłoby wszystko wyliczyć, com widział i słyszał w tym dziwnym kraju, gdzie najwyższa kultura mknie całym pędem obok wlokącej się z wiarą w przeznaczenie cywilizacji Islamu i jeszcze czegoś, bardziej starożytnego i zagadkowego, co wzbudza myśl i fantazję.
Na swoje usprawiedliwienie opowiem jeden moment z mojej podróży. Powracałem z Sahary od Tuggurtu i Biskry wspaniałym samochodem „Citroyen“, a gdy zabrakło w nim wody, przyniósł mi ją „święty“ z dłońmi pomalowanemi na czerwono i objaśnił mię, że robi to na pamiątkę o tych potężnych „imagach“, które niegdyś tu panowały, a pochodziły z czerwonej rasy. Ten sam „święty“, który bezwiednie mówił mi o starożytnych Atlantach — olbrzymach i magach, poradził wstąpić do Timgadu. Usłuchałem go i ujrzałem tu dziwny, wruszający obraz „umarłego miasta“. Ziemia zrzuciła z siebie płachtę z piasku, drobnych kamieni i suchych, twardych traw i odkryła szkielet olbrzymiego miasta rzymskiego z II wieku naszej ery. Chodziłem po gigan-