Strona:Antoni Lange - Róża polna.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

braki odzieży, czyszczono, myto, prano, szyto, cerowano. Wychodziłeś odświeżony.
Przyjeżdżamy. Mały pokoik dla klijentów, dalej kontuar, a za nim laboratorium.
— Panie Szymonie! Wściekły pies mnie pokąsał (Szymon się cofnął) i rozdarł mi ubranie. W minutę proszę poprawić...
— Hm! proszę — niech pan tam siada (umieścił mnie za kontuarem) — niech pan z łaski swojej zdejmie „dolne“. Dziękuję. Eins, zwei, drei — będzie gotowe.
Za kontuarem siedziałem, jak w klatce. Szymon zamknął drzwi. Widać, już mnie uważa za wściekłego.
Czekałem, rozmyślając nad sobą. Czy pies był wściekły, czy nie? A nuż to było poprostu jakieś mistyczne avertissement. To czarostwo Klementyny! Za nic się z nią nie ożenię! Obejrzałem pokąsane miejsce: cztery plamy czarno-czerwone.
Dziesięć minut po szóstej! A jeżeli to był pies wściekły, jeżeli wobec Ilki usta mi się zaczną pienić, jak to bywa przy wściekliźnie, jeżeli ją pokąsam i pogryzę — o Boże, jaka przyszłość mnie czeka!
— Panie Szymonie! Prędzej.
Szymon przeze drzwi:
— Zaraz, panie, zaraz! (Nie chce wejść do izby). Wszystko się galante zrobi.
Po niejakim czasie (dwanaście po szóstej) podaje mi znów przeze drzwi pantalony. Istotnie, ani śladu rozdarcia.
Mistrz, bo mistrz! Cerownik — genjusz! Michel Angelo sztucznej reparacji odzieży!
Ale boi się mnie. Nie chce wejść do pokoju. Muszę coś mieć na twarzy chorobliwego.
Ubieram się, zostawiam rubla i grobowym głosem mówię:
— Kwadrans na siódmą! Do widzenia.