Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo nie będziesz już jego żoną, — odparła starucha.
— Jakto nie będę?
— Nie wiem — brzmiała głucha odpowiedź — lecz widziałam ciebie żoną innego... innych mężczyzn...
— To fałsz! Fałsz — wykrzyknęła Aziza, czując, że rzuci się na starą wiedźmę i zadusi ją za ciężką zniewagę.
— Powiedziałam, co ujrzałam — szepnęła gezzana. — A chciałabym, żeby to był fałsz, gdyż ciężkie będzie twe życie... oj, ciężkie!
— No, a dalej... dalej? — nalegała Aziza. — Czy będziemy razem z mężem?
— Krótkie jest życie wasze... — odpowiedziała gezzana. — Śmierć czyha na was... Umrzecie razem, pogodzeni ze sobą, lecz w nienawiści...
— Objaśnij! nie rozumiem słów twoich... — prosiła młoda kobieta.
— Nic więcej nie wiem, bo tylko tyle widziałam... — szepnęła, znowu zamykając oczy, stara wróżbiarka. — Zostaw mnie teraz! Chora jestem i wyczerpana. Niech Allah wynagrodzi cię za twój podarek i niech odmieni twój los...
Aziza opuściła chałupę gezzany z ciężkiem sercem i czarnemi myślami. Nie mogła dopuścić myśli, żeby ona, Aziza, córka Ben Hadża, mając męża, stała się żoną innych mężczyzn, złamawszy prawo „świętej księgi“ Proroka; nie rozumiała słów wróżki: „Umrzecie razem, pogodzeni ze sobą, lecz w nienawiści“. Co to mogło oznaczać i jak to być może?
Nie przyniosło jej ukojenia widzenie się z gezzaną, więc wkrótce znowu przyszła do niej.