Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coną na brzeg, gdy fale siwemi smugami pokrywały morze.
Kobieta zupełnie osłabła, zobojętniała na ból, głód i mękę, widziała przed sobą tylko śmierć i czekała na nią, jak na zbawienie. Do Allaha już nie biegły jej myśli, gdyż zrozumiała, iż Allah nie jest sprawiedliwy, nie jest wszechmocny i dobrotliwy.
Jakaś posiadająca mniej twarde od innych serce żebraczka z rynku, widząc upadającą z głodu kobietę, młodą i, mimo wyczerpania i bólu, piękną, rzekła:
— Głupia jesteś! Nic nie zrobisz tu — umrzesz, jak pies bezdomny! Chcesz, żeby cię nakarmiono?
— Chcę. — odparła krótko i złośliwie Aziza.
— Idź do starej Ghalizat, — tej, co mieszka tuż pod kasbą. Ona pewnie przyjmie ciebie, boś młoda i warta pary duros.

Aziza powlokła się we wskazanym kierunku i tegoż dnia stała się już mieszkanką arabskiego „Alkazaru“, gorszego i tańszego od zakładu czcigodnej senory Rity, lecz utrzymywanego przez Arabkę. Zdołała ona wszystko objaśnić samotnej, głodnej kobiecie i przekonać ją, że wolna miłość podług Koranu nie jest „haram“, czyli zakazana, i że kobieta, zmuszona uprawiać ją, nie może być pogardzana, szczególnie zaś wtedy, gdy dla ocalenia swego życia używa tego ostatniego środka, danego jej przez naturę i Allaha, który „uposażył mężczyznę w siłę i rozum, aby kierował życiem rodziny i narodu, niewiastę — serce i piękność, aby dawała mu radość i zapomnienie“[1].

  1. Słowa wielkiego marabuta Sidi el Hadż i Ali Abd el Kader el Dżilali (Revue Africaine).