Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na tej ziemi znaleźć, wszystkich wystrzelałyby duchy! Rozumiesz ty, czy nie rozumiesz, „manza“?...
Chińczyk szczerzył olbrzymie żółte zęby i kiwał radośnie głową z latającym w powietrzu cienkim warkoczem, zakończonym żałośnie wyszarzałym sznurkiem z kitą. Widocznie wolał mieć do czynienia z ludźmi, chociażby byli uzbrojeni w karabiny, niż z duchami, zawsze złośliwemi i zdradzieckiemi.
Trochę przed południem posłyszeliśmy głosy całego tłumu ludzi i wśród nich odróżniliśmy basowy śmiech Rusowa; wkrótce ujrzeliśmy go na czele dziesięciu robotników i dwóch młodych kozaków. Chińczycy nieśli skrzynię z piroksyliną, pompę, rydle i kilofy.
— Trzeba przed atakiem posilić się! — zawołał Gorłow. — Słońce stoi już wysoko.
Naprędce przyrządzono herbatę i śniadanie, złożone z konserw i chleba. Jedliśmy prędko, gdyż chodziło nam o najszybsze wykrycie tajemnicy opuszczonego szybu.
Wreszcie odprowadziliśmy Chińczyków w bezpieczne miejsce i, pozostawiwszy ich pod komendą jednego ze starszych robotników, zbliżyliśmy się w pięciu do szybu.
Rusow wczołgał się do galerji i zaczął swoim grzmiącym basem nawoływać nieznaną załogę podziemnej fortecy do poddania się, obiecując im wolność, gdyż chcemy wejść do ich schroniska nie dla pościgu za nimi, lecz dla zbadania kopalni węgla.
Rusow powtórzył naszą propozycję po mandżursku i po rosyjsku, poczem wyczołgał się z szybu i ukrył za kupą zwalonych, drobnych kamieni. W podziemiu przez kilka chwil panowała cisza, lecz wkrótce rozdarła ją salwa karabinowa i krzyki kilku ludzi. „Elfy“ ruszyły do ataku. Zaczęliśmy strzelać w ciemny otwór galerji,