Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brudne, szare ściany cel, okna zakratowane, ohydne „parasze“, żołnierze na warcie i dozorcy, przechadzający się po korytarzach i zaglądający do okienek, wyciętych w drzwiach cel. Dochodziły nawet jakieś szmery i odgłosy życia: przenikliwy zgrzyt i świst krat przecinanych, brzęk kajdan, cichy szelest wysypywanej z podkopu ziemi, jakieś zgłuszone krzyki bólu, nienawiści lub błagania, echa walki, strzały...
Gdy, zdumiony, oprzytomniałem i zacząłem się rozglądać, spostrzegłem, że to przed oknami wozu biegnie panorama mijanej miejscowości, a z turkotu kół, brzęku i zgiełku mknącego pociągu pamięć mimowoli wyłaniała dźwięki, podobne do znanych, sto razy słyszanych tam, gdzie pozostawiłem poza sobą „kurzawę ludzką“.
Zacząłem myśleć o tych, co pozostali, i o tych, co przewinęli się przed mojemi oczami w ciągu tych 20 męczeńskich miesięcy. Co wyryli oni w mojej pamięci, w pamięci kulturalnego człowieka, który starał się wszystko zrozumieć, dojrzeć każdy błysk w duszy tych ludzi, najsłabszy nawet odruch, czyniący ich podobnymi do tych, którzy nigdy nie słyszeli hałasu zamykanej za nimi bramy więziennej i przeciągłego nawoływania wart?
Długo i często myślałem o człowieku rosyjskim. Przecież widziałem go nietylko na tle życia wielkich miast, na wolności, gdzie normalne warunki nie różnią go wiele od innych narodów. Widziałem go z duszą nagą, bez sztucznych szat w obliczu męki i cierpienia, bez maski i dekoracyj, skrywających nieuchwytne w życiu codziennem, w tej „trwodze dnia“, rysy tak mu właściwe.
Rosjanin, sądzę, jest najbardziej tragicznym typem śród ludzi na kuli ziemskiej. Rodzi się już ze swoją straszną chorobą — melancholją, — niewysłowioną,