Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prowadził podkop pod fundamenty, opuszczając się na znaczną głębokość pod ziemię, a później podnosząc się znowu ku powierzchni, kierując tunel za mur ku istniejącemu stokowi kanalizacyjnemu, wychodzącemu na brzeg rzeki.
Praca z każdym dniem stawała się coraz trudniejsza, gdyż pracować wypadało prawie bez powietrza. Ludzie się zmieniali co kilka minut i powracali z podkopu wycieńczeni i osłabli. Po kilku dniach — nie mogłem poznać Gruzinów.
Mieli szare twarze, koloru ziemi; blade wargi, chorobliwie błyszczące oczy, a drżące ręce świadczyły o ciężkiej i wyczerpującej pracy.
Gdy wypytywałem Eristowa o przyczynę jego wyglądu, wtedy właśnie z całem zaufaniem opowiedział mi o wszystkiem i prosił o wyprawienie listu na wypadek, jeżeli zginie podczas ucieczki.
Gruzini po kilku dniach zupełnie osłabli. Pozostał tylko Jastrząb. Pracował za wszystkich, inni mu tylko pomagali, wyciągając worki z ziemią i ukrywając ją pod podłogą i pod pryczą. Lecz nie wytrzymał i Jastrząb. Pewnej nocy wczołgał się do tunelu, ciągnąc za sobą sznur z uwiązanemi doń dwoma workami, jak na „nieskończonym pasie“.
Czołgał się w zupełnej ciemności, aż ujrzał zdaleka światełko. Była to kieszonkowa latarka elektryczna, paląca się w końcu kanału. Leżąc na piersiach, Jastrząb ostrą łopatką, jakiej używają murarze, rył ziemię, a ona czarnemi wężykami obsypywała się pod niego. Napełnił worek i szarpnął za sznur. Worek, ciągniony przez towarzyszy, z cichym szelestem znikł w podkopie; na jego miejsce przysunął się nowy, pusty. Długo pracował Jastrząb, lecz coraz głośniej i ciężej oddychał i coraz po-