Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zem z urzędnikiem i policjantem odjechali. Gdy jednak zbyt długo przeciągała się ich nieobecność, naczelnik więzienia zatelefonował do prokuratora, z zapytaniem, kiedy ma się spodziewać powrotu aresztowanych. Prokurator odpowiedział, że nic o odstawieniu tych ludzi do jego biura nie wie, gdyż żadnego rozporządzenia nie wydawał. Wtedy się wykryło, że cała sprawa z wywiezieniem „cudzoziemców“ była zainscenizowana przez wspólników.
Pod kołdrą eleganckiego pana znaleziono list, w którym radził władzom nie puszczać w obieg akcyj, gdyż są bardzo przestarzałe i spieniężenie ich wymaga wielkiego sprytu, o który nie podejrzewa on prokuratora.
Istotnie wkrótce ekspertyza dowiodła, że akcje są albo przedawnione, albo były wypuszczone kiedyś przez dawno nieistniejące przedsiębiorstwa. Gdy o tem dowiedziano się w więzieniu, zręczni aresztanci podpruli walizki i wykradli sporo akcyj, któremi potem grali w karty i w warcaby, a na podwórzu wszędzie poniewierały się udziały przedsiębiorstw brazylijskich, meksykańskich, afrykańskich, nowozelandzkich, niemal takich, których zarządy i kopalnie znajdują się na księżycu.
Wesoła para znikła jak kamfora, a o tej „ruchomej giełdzie“ więzienie długo nie mogło zapomnieć.
Niedługo potem miałem spotkanie ze starym znajomym. Przyprowadzili go wraz z całą grupą aresztowanych Gruzinów. Gdy po zarejestrowaniu wszystkich w kancelarji, wyszli na podwórze na przechadzkę, jeden z Gruzinów zbliżył się do mnie i zawołał:
— Nieładnie zapominać o starych znajomych! Jestem książę Eristow.
Nazwisko to znałem oddawna, lecz nie mogłem sobie narazić przypomnieć osobistości.