Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych włosach i brodzie, czyniącej go podobnym do patrjarchy biblijnego, co zresztą nie przeszkadzało mu być — podpalaczem, recydywistą.
W trakcie nauki usłyszałem jakiś sygnał na korytarzu i po chwili przed zakratowanemi drzwiami celi zatrzymała się grupa ludzi, a śród nich poznałem prokuratora, policmajstra i kilku urzędników.
Drzwi otworzono i urzędnicy weszli do wnętrza.
— Wstać! — skomenderował naczelnik więzienia i, gdy wszyscy się podnieśli, zaczął coś szeptać do siwego, o poważnej twarzy urzędnika w tużurku z oznakami stopnia radcy tajnego. Ten kiwnął głową i rzekł, zwracając się do mnie:
— Dziękuję panu, że się pan zajmuje nauczaniem aresztantów! Jest to dobry, bardzo dobry uczynek!
— Sądzę, że to jest nietyle dobry uczynek, ile poprostu obowiązek, który spełniam, zastępując w tym wypadku rząd, ponieważ nie zwraca on na tę stronę życia więziennego należytej uwagi — odparłem z ukłonem.
Wysoki urzędnik bystro spojrzał na mnie i rzucił, nie zwracając się do nikogo:
— Istotnie mamy jeszcze dużo do zreformowania w tej dziedzinie!
Był to książę Szarinskij-Szachmatow, naczelny inspektor wszystkich więzień rosyjskich, rewidujący je obecnie na Dalekim Wschodzie.
Był on uważany za rozumnego, uczciwego i postępowego urzędnika, czego też nieraz dowiódł.
Książę zaczął rozpytywać aresztantów, czy nie mają jakichkolwiek pretensyj, co do szczegółów ich życia w więzieniu, lecz aresztanci prawie nigdy nie zanoszą na to skarg do władz wyższych, prowadząc o swoje prawa i przywileje walkę wewnętrzną na własną rękę. Gdy jednak książę