Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lono go i nałożono ręczne kajdanki. Śród napastników dojrzał naczelnika więzienia, kilku dozorców i żołnierzy, a za nimi kryjącego się aresztanta z sali Nr. l — Tatarzyna Małajkę. Tatarzyn wiedział o ucieczce i za pewne ulgi dla siebie zdradził przed władzami cały plan.
Drużynin, po spisaniu protokółu w kancelarji, został okuty na nowo i odprowadzony do więzienia.
Gdy wszedł blady, z drżącemi ustami i ponuro patrzącemi oczami, nikt z więźniów nie odezwał się ani słowem. Wszyscy rozumieli, co się dzieje w duszy tego człowieka, który był o krok od wymarzonej wolności, a teraz wszedł do obmierzłej celi więziennej z głuchą i zimną rozpaczą.
Drużynin podszedł do pryczy i z brzękiem łańcuchów rzucił się na posłanie. Długo nie ruszał się wcale, a gdy przekonał się, że wszyscy już usnęli, schwycił się oburącz za głowę i zaczął łkać, wcisnąwszy twarz do poduszki, aby nie jęczeć, nie krzyczeć, nie szaleć z bólu i zawiedzionej nadziei.
Nazajutrz, gdy sala Nr. 1 w skupionem milczeniu patrzyła na Drużynina, oczekując od niego szczegółów nieudanej wyprawy, on rzucił tylko jeden krótki frazes:
— Małajka — wyżeł![1]
Ta wiadomość z szybkością błyskawicy obleciała całe więzienie i wkrótce już wiedziano, że władze w nagrodę przeniosły Małajkę na posadę kucharza u dozorców i jakoby miały go zwolnić zupełnie. W salach i mniejszych celach aresztanci zbierali się gromadkami i nad czemś się naradzali.

Wreszcie wszystko się uspokoiło, a Drużynin już

  1. Zdrajca.