Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chę zwiędłej twarzy płonęły śmiałe, piwne oczy, które nie mrugały, co nadawało twarzy charakter marzycielstwa, chwilami — jakiejś zwierzęcej czujności.
Po chwili dozorca otworzył drzwi i aresztanci z krzykiem i tupotem nóg zaczęli zbiegać schodami nadół do kuchni po herbatę i chleb i powracali z kubkami, pełnemi gorącego płynu, i kawałkami razowego chleba.
Znowu zapanowało milczenie, gdyż wszyscy jedli i pili, a skończywszy, pochowali swoje kubki i podzielili się na grupy. Większość zaczęła grać w karty, kłócąc się i bijąc nawet. Kilku aresztantów czytało stare dzienniki i książki zatłuszczone od użycia, lub pisało listy do osób, które, być może, już nie żyły, a nawet istniały tylko w ich wyobraźni. Najczęściej były to listy do kochanek.
Trzech Gruzinów siedziało osobno i cichemi głosami rzucało zdania krótkie, pełne rzewnej melancholji.
— Na Kaukazie teraz u nas raj! — odezwał się jeden
— Wszystko kwitnie, na tle zielonem białe i różowe plamy drzew wiśniowych i brzoskwiniowych! — dodał drugi..
— Wieczorem, gdy słońce zachodzi, — w naturze cicho, cicho... Stada powracają do „aułów“[1] — z westchnieniem dorzucił trzeci i głowę sobie ścisnął rękami.
— Nic wzdychajcie wy, kaukascy ludzie! — wrzasnął któryś z aresztantów. — I bez waszego wzdychania człowiek z tęsknoty umiera. Do djabła z wami!
Gruzini podnieśli głowy i patrzyli hardo, do drapieżnych ptaków podobni.

W najdalszym kącie wybuchła sprzeczka. Jeden z grających w karty popełnił fałszerstwo, zaczęła się bójka, w ruch poszły noże i wkrótce dozorcy wynieśli

  1. Wieś kaukaska.