Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

truje swojemi tajemniczemi oczyma. Siedział nieruchomo i skupiony, a nad nim, ciągnąc się od sufitu, srebrzyła się nitka, na której się opuścił. Swym surowym wyglądem i podniesionemi łapami przypominał mi srogiego nauczyciela, który czyni gorzkie wymówki uczniowi. Mimowoli zaśmiałem się na tę myśl. Mój pająk ciężko przewalając się swem grubem ciałem, odszedł trochę i zaczął wspinać się ku sufitowi. Wkrótce uspokojony i wyraźnie zadowolony, siedział już pośrodku swojej sieci i przepowiadał dobrą pogodę. Przyniosłem mu kilka much w nagrodę za oderwanie mnie od niewesołych i nużących myśli. Żeby nie zdradzić żarłoczności i nie dowieść złego tonu, długo nie dotknął żadnej.
Spostrzeżenia i wrażenia tego rodzaju, jak myślę teraz, są właściwością tych ludzi, którzy, pozostając przy życiu, pędzą w samotności długie miesiące i lata poza społeczeństwem. Wtedy wszystko zwraca na siebie uwagę samotnika, który wyczuwa i rozumie przeczuloną duszą, zaostrzonemi nerwami i umysłem, którego nic nie odrywa, nic nie mąci, nic nie zapala.


ROZDZIAŁ DRUGI.
SARYN DA NA KICZKU“.

Więzienie śpi. Niespokojny, czujny sen zmorzył ciała leżące na brudnych pryczach, nakrytych pstrą kołdrą lub poprostu szarym aresztanckim chałatem. Nie słychać odsuwanych zasuw i grzmiących zamków drzwi. Tylko z korytarza dochodzą głośne stąpania dyżurnego dozorcy. Jego ciemna sylwetka chwilami znika w ciemności, chwilami znowu zjawia się w oświetlonym końcu długiego korytarza z kilku żelaznemi, zakratowanemi drzwiami, za