Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chce tą maskaradą rozśmieszyć swych towarzyszy więziennych.
— Nieporządki! — mruknął naczelnik więzienia. — Takie żarciki i zabawy w więzieniu? Pokażę ja dozorcom!
Zadzwonił i kazał przyprowadzić Kostenkę.
Po pewnym czasie wpadł nastraszony dozorca i zawołał:
— Więźnia Kostenki nigdzie nie znaleziono! Pewno zbiegł, panie naczelniku!
Zaczęły się poszukiwania. Więzień znikł istotnie.
— Gdzie pani ma przepustkę? — pytał naczelnik więzienia.
— Miałam ją w kieszeni okrycia, które zabrał mi pan Kostenko! — odrzekła panienka i zaczęła płakać, skarżąc się żałośnie:
— Proszę zwrócić mi wartość okrycia i kapelusza! Jestem biedna dziewczyna, sama zarabiam na życie, a wasz aresztant ograbił mnie. Będę skarżyła!
Jednak łzy biedaczce nie pomogły. Gdy przybył sędzia śledczy i zaczął badać sprawę, kazał zamknąć panienkę do maleńkiej celi Nr. 8, na cały czas poszukiwania Kostenki, gdyż podejrzewał płaczącą o zmowę ze zbiegiem.
Biedaczka przesiedziała dwa tygodnie, ciągle się skarżąc na niesprawiedliwe podejrzenie, które ją obraża, i na straty materjalne z powodu nieuczciwego „aresztanta“, jak pogardliwie nazywała Kostenkę. Po dwóch tygodniach zwolniono ją, gdyż zbiega nie znaleźli.
Gdy już miała wyjść i żegnała pozostających, zwracając się do grupy przyjaciół Kostenki, szepnęła, mrużąc wesołe oczy:
— On już powinien być w Szanghaju!..