Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szmat, przesypując każdą ich warstwę drobnem szkłem, korki, któremi zatkaliśmy dziury.
Był to sposób mechaniczny. Z zawodu jestem chemikiem, więc chciałem uciec się do pomocy tej potężnej nauki. Wkrótce udało mi się to. Ponieważ straszliwie bolała mnie nieszczęśliwa moja noga, lekarz więzienny dawał mi chininę, jako jedno z dwóch lekarstw więzienia, gdzie oprócz niej uznają jeszcze olej rycynowy. Zrobiłem rozczyn chininy i namoczyłem w nim swoje korki ze szmat. Szczury nie mogły przezwyciężyć tej przeszkody, bo nieznośnie przykry i gorzki smak chininy odstraszał je, a gdyby nawet jakiś, pozbawiony od urodzenia zmysłu smaku, szczur odważył się gryźć szmaty — poraniłby się niezawodnie o szkło i zaniechałby zamiaru.
Od tego czasu szczury znikły bez śladu.
Przez dobrze wymyte szyby zakratowanego okna wpadało do celi więcej światła słonecznego, i życie wydawało się możliwe.
Jednak pobyt w nieopalanej celi Nr. 5, leżenie na wilgotnem posłaniu przy ścianie, pokrytej warstwą lodu, a także męka moralna nie przeszły bez śladu. Stan mojej nogi tak się pogorszył, że lekarz chciał przenieść mnie do szpitala więziennego, lecz, nie chcąc się rozstawać z kolegami, prosiłem go, aby mnie pozostawił w celi. Leczył mnie, jak mógł najlepiej, lecz, oglądając opuchnięty, obrzmiały i zaogniony staw, niespokojnie kręcił głową i mruczał:
— Jeżeli tak dalej pójdzie, to może dojść do amputacji.
Lecz widocznie mój organizm, zahartowany na polowaniach i w ciągłych podróżach, był mocny, gdyż zwalczył chorobę i po dwóch tygodniach, spędzonych w łóżku, zacząłem wstawać i nawet trochę chodzić, lawirując śród naszych sześciu łóżek, wypełniających celę.