Przejdź do zawartości

Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

fizyczne poto, by zdobyć sobie dobrobyt i trwałe stanowisko w społeczeństwie. Jesteśmy stale niezadowoleni, dobijamy się coraz lepszych warunków życia. Nagle bieg spraw naszych przerywa jakaś katastrofa, życie człowieka zawisa na włosku, a wtedy błahe polepszenie warunków bytu wyrasta do rozmiarów szczęścia.
Tak było ze mną 4 lutego 1906 r., i pojąłem wtedy nierealność niektórych składników naszej ideologji, ideologji mieszczańskiej.


ROZDZIAŁ SZÓSTY.
W OCZEKIWANIU SĄDU.

W małej więziennej celi, wystarczającej zaledwie na dwóch więźniów, mieściło się nas sześciu. Było ciemno, duszno i brudno, lecz zato była przed nami nadzieja.
Odrazu zjawiła się chęć do życia i do lepszych warunków istnienia. Wobec tego zaprzągłem wszystkich swoich kolegów do roboty.
Przedewszystkiem zrobiliśmy porządek w celi. Zażądaliśmy wody, mydła, szmat i papieru. Wymyliśmy podłogę, która z pewnością od dnia wzniesienia tego więzienia, nie była myta, wytarliśmy ściany i sufit, wyłapaliśmy wszystkie pluskwy, dla których byliśmy bez miłosierdzia, wreszcie rozpoczęliśmy walkę ze szczurami.
Szczelnie zatkaliśmy wszystkie dziury, któremi wyłaziły z pod podłogi rudo-szare zwierzęta. Dziury te zapchaliśmy szmatami. Nie mogły one naturalnie oprzeć się ostrym zębom bandytów nocnych, ale wymyśliłem na to sposób. Robiąc porządki w celi, znaleźliśmy na piecu kilka kawałków szkła. Potłukliśmy je i zrobiliśmy ze