Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cela Nr. 5, aresztant polityczny, skazany... — zaczął meldować stary kapitan.
— Nikt kapitana o to nie pyta! — mruknął generał i, nic nie mówiąc do mnie, zawrócił i wyszedł.
Słyszałem, jak otwierano sąsiednią celę, tylko nie mogłem dosłyszeć słów raportu kapitana.

Mukden. Brama, prowadząca do grobów cesarskich.

— Na pewno dziś w nocy skończą ze mną — myślałem, zaciskając zimne jak lód ręce.
Wlokły się straszliwie długo godziny nocne. Cicho było w więzieniu. Bez hałasu zmieniały się warty wewnątrz budynku, a z podwórza dochodziły mnie okrzyki żołnierzy: „Czuwaj! Czuwaj!“
Nie zwracałem uwagi na nic, ani na pluskwy, ani