Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak! w balję! — zawołała ruda kobieta.
— A teraz... teraz... to go tam niema? — bełkotał żołnierz, chwytając się za głowę.
— A niema! — potakiwały, zanosząc się od śmiechu, kobiety.
— Dlaczego? — wrzasnął zrozpaczony biedak.
— Powiedział, że nie chce czekać na ciebie, pniu brzozowy, i frunął!
Głośny ryk tłumu zgłuszył śmiech praczek i wściekłe wymyślania żołnierza. Jednak na miejsce wypadku przybył już policjant i, podszedłszy do praczek, głosem surowym zapytał:
— Powiadacie, że frunął? A z kim? Mówcie — no!
Kobiety odrazu spoważniały i po chwili odpowiedziały:
— Była tu z nami jeszcze jedna praczka — Katarzyna Gusiejewa. Ona to wzięła worek i poszła do domu, aby go schować.
Policjant, żołnierz i cały tłum ruszyli do domu, stojącego w głębi podwórza. W pokoju praczek przeprowadzono rewizję, lecz Katarzyny Gusiejewej ani „fruwającego worka“ nikt nigdy więcej nie ujrzał.
Prędko o tym worku w mieście zapomniano, i tylko przeklinały go dwie osoby: czarno ubrana kobieta, odwiedzająca mogiłę świeżo zabitego kasjera, i głupkowaty żołnierzyk, skazany na rok więzienia za złe wypełnianie swoich obowiązków.
Lecz na świecie tak zawsze bywa. Łzy i rozpacz jednej lub kilku jednostek nie wnoszą rozdźwięku w życie społeczeństwa, które po chwili płynie dalej, obojętne i bezwzględne dla każdego zosobna. Jest to prawo natury ludzkiej, kierowanej surową walką o byt. Ludzie są ciągle pod urokiem tej walki, której formy