Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



I.


Było ciemno, ale w niektórych domach pozapalano światła i przy końcu ulicy poza koszarami zaczynał wschodzić blady księżyc. Łaptiew siedział przy bramie na ławeczce i czekał końca nabożeństwa w kościele św. Piotra i Pawła. Miał nadzieję, że Julia Sergiejewna, wracając z nabożeństwa, przechodzić będzie tędy, a on wtedy odezwie się do niej i, być może, że spędzi z nią wieczór cały.
Siedział już półtory godziny, a wyobraźnia przedstawiała mu w tej chwili mieszkanie w Moskwie, moskiewskich przyjaciół, służącego Piotra, kantor; jakby ze zdziwieniem spoglądał na ciemne, nieruchome drzewa i wydało mu się dziwnem, że nie mieszka teraz w willi w Sokolnikach, lecz w prowincyonalnem mieście, w domu, obok którego co rano i co wieczór pędzą wielkie stada, podnoszące obłoki kurzu, i grają na trąbce. Przypominał sobie długie w Moskwie rozmowy, w których tak niedawno i sam brał udział, rozmowy o tem, że można żyć bez miłości, że namiętna miłość to psychopatya, nakoniec, że miłości niema wcale, a jest tylko fizyczny pociąg dwóch płci, i tak dalej. Przypominał sobie to wszystko i myślał ze smutkiem, że jeśliby go teraz zapytali, co to jest miłość, znalazłby łatwo odpowiedź.
Nabożeństwo skończyło się, lud wychodził z kościoła. Łaptiew z natężeniem przypatrywał się każdej